Wiem z opowiadania mamy i kuzynki Stanisławy Sowiny, że Służebnica Boża bardzo kochała modlitwę, ustawicznie była zajęta Bogiem. Podczas ostatniej choroby zrezygnowała z lepszego mieszkania i nie przyjęła zaproszenia mamy i Sowiny, aby przeniosła się do nich na zamieszkanie, a to dlatego, że ich mieszkanie było oddalone od kościoła, a ciocia zwykła była chodzić codziennie na Mszę św. i codziennie przyjmować Komunię św. O ile pamiętam rozmowy Służebnicy Bożej dotyczyły zawsze rzeczy Bożych. Kiedy przychodziła do nas i rozmawiała z nami to każde zdanie tchnęło Bogiem.
Ciocia należała do Stowarzyszenia Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Widziałam u niej szkaplerze, różańce. Ile razy do nas przyszła miała zawsze różaniec zawinięty na dłoni, który ustawicznie, nawet idąc ulicą odmawiała nie krępując się zupełnie ludźmi. Z pewnością wytrwała w obowiązkach Stowarzyszenia maryjnego. Zachęcała mnie często do modlitwy, także do Matki Bożej.
Opowiadała mama, że ciocia nigdy nie miała pieniędzy, bo co zarobiła to wszystko porozdawała ubogim. Sama widziałam, że nic nie miała ciocia. Bywając przy ulicy Radziwiłłowskiej stwierdziłam, że miała tylko skromne łóżko, mały ołtarzyk i stolik prymitywny. Parę sukienek wisiało na drzwiach, bo nawet szafy nie miała.
Opowiadała mi mama, że na jej weselu była ciocia, bawiła się, tańczyła, w pewnym momencie zniknęła. Tłumaczyła potem mamie pytającej o przyczyną, że opuściła wesele, ponieważ się jej zdało, że słyszy skargę Pana Jezusa: «Ty się tu bawisz, a ja sam w tabernakulum».
Ciocia chorowała kilka lat przed śmiercią na różne choroby, które cierpliwie znosiła jak to wyżej zeznałam. Wiem, że co tydzień się spowiadała w czasie choroby, ponieważ widziałam kapłana wychodzącego z jej pokoiku w każdą niedzielę, gdyśmy przychodzili z wizytą. Ponieważ chciała często komunikować, nie chciała mieszkać u nas, tylko właśnie tam, ze względu na bliskość kościołów. Umarła w niedzielę o godz. 4 po południu. Moja mama i ojciec poszli jak zwykle w niedzielę z wizytą do cioci. Matka wróciła wcześniej niż zwykle i wezwała mnie, byśmy szły do mieszkania modlić się za ciocię, która dopiero co zmarła. Matka byłą pod wrażeniem tego co widziała. Powiedziała mi, że ciocia będzie świętą. Widziała jakby zapowiedź tego w fakcie, że ciocia w momencie śmierci otworzyła szeroko oczy, które (przez całe życie czarne) stały się nagle niebieskie, szafirowe. Nie pamiętam w tym momencie, czy przedtem nieco, miała ciocia powiedzieć słowa: «Maryja, idziesz!» Wszyscy stojący, według zeznań mamy, mieli widzieć zmianę koloru oczu, słyszeli słowa i orzekli, że widocznie ukazała się jej Matka Boża.
(Zeznania o Anieli Salawie, 17 IV 1956 r. [fragm.], Ludwika Ślęzak, córka Wojciecha i Anny Solak z domu Salawa, siostrzenica Anieli Salawy)