Tak, Bracia Najmilsi: ten tylko swój duchowy okręt od rozbicia ustrzec zdoła, kto pomny na swą ułomność osobistą i na ogólną ludzkiej natury nędzę, nie tylko zmysły, lecz i serce na uwięzi trzyma, żadnemu uczuciu, poza granicami obowiązku, rozwinąć się w nim nie dając. Kto zaś zapomniawszy, iż ma ciało, niebezpieczeństwem gardzi, ten wówczas zaledwie błąd swój pozna, kiedy namiętność tak go opanuje, iż walka niemożliwą już niemal będzie. Na próżno uwikłane w tego rodzaju sidła osoby, dla usprawiedliwienia swego powołują się na słowa Ewangelii, zalecające wzajemną miłość. Na próżno przytaczają przykłady Świętych, cytując przyjaźń Hieronima z Paulą, Franciszka Serafickiego z Klarą, a Salezego z Joanną, gdyż w związkach tych miłość przyrodzona żadnego nie przyjmowała udziału.
Wzajemna przyjaźń Świętych, to owa prawdziwie ewangeliczna miłość, którą sam Zbawiciel zalecał i praktykował na ziemi. Jest to miłość duszy, miłość wyrytego na niej wizerunku Bożego i stąd tym żywiej działająca, im wizerunek ten jest czystszy i doskonalszy. Tym się tłumaczy ową szczególną miłość, jaką Zbawiciel okazywał św. Janowi, którego Ewangelia zowie uczniem umiłowanym, i kilku innym osobom, odznaczającym się bądź to większą niewinnością życia, bądź niezwykłą gorliwością pokuty.
Najwyraźniej odróżnia miłość taką od przyrodzonego, chociażby najwznioślejszego uczucia, ta niezmiernie ważna cecha, iż miłość umiłowanej osoby dla siebie [pragnie ją pozyskać], podczas gdy miłość ewangeliczna do tego jedynie dąży i tego jedynie pragnie, by duszę umiłowaną pozyskać Bogu, tj. obudzić w niej jak najżywszą miłość Stwórcy.
Drugą jeszcze cechą miłości przyrodzonej jest to, że podstawą jej jest uwielbienie w umiłowanej osobie darów przyrodzonych, tj. przymiotów ciała, umysłu lub serca, podczas gdy miłość ewangeliczna ceni jedynie dary łaski, tj. nadprzyrodzone przymioty duszy. Stąd gdy miłość przyrodzona słabnie i rozwiewa się w miarę, jak jej przedmiot traci umiłowane w nim zalety, miłość ewangeliczna uwagi nawet nie zwraca na wiek, płeć i towarzyskie zalety, obrazu jedynie Bożego szukając w duszy umiłowanej.
Z tego określenia łatwo już wyciągnąć wniosek, iż dla kapłana godziwą jest tylko miłość taka, co ukochawszy w duszy bliźniego wizerunek Boży, tego jedynie pragnie, by duszę tę coraz to więcej zbliżać do Pierwowzoru, coraz to żywszą budząc w niej miłość Zbawiciela. Wszelka zaś miłość rozbudzona przymiotami przyrodzonymi i pragnąca wzajemności jest niewątpliwą pułapką, i to tym niebezpieczniejszą, im mniej się wydaje zmysłową.
W kapłańskich przeto posługach naszych nigdy, Najmilsi Bracia, nie traćmy tego z widoku, iż chytrość szatana jest tak podstępna i przebiegła, że z samej nawet gorliwości naszej sidło na anielską cnotę [czystości] uczynić umie, wmawiając nam, iż nic innego w miłej dla nas relacji nie szukamy, oprócz pożytku umiłowanej duszy; gdy tymczasem roznieca w sercu uczucie, nic wspólnego ze zbawieniem nie mające.
Ilekroć przeto gorliwość nasza zapalać się pocznie w sposób wyłączny dla osoby płci przeciwnej, pięknej i młodej, zwłaszcza jeśli pociągać nas w niej będą przymioty przyrodzone, a nie gorąca jej miłość ku Bogu, przerwijmy bez wahania wszelkie z nią stosunki poza konfesjonałem, w trybunale zaś pokuty ograniczmy się do tego, co byśmy dla osiemdziesięcioletniej staruszki uczynili. Inaczej bowiem możemy najżałośniejszą zgotować przyszłość i dla siebie, i dla tej osoby, chociażby elementarne żadne namiętne uczucie w sercu się nie odzywało.
O tak! Najmilsi Bracia: nie uspokajajmy się ani obecnym uciszeniem się namiętności, ani czystością naszych intencji, gdyż wszyscy nosimy w zanadrzu żmiję, co ukąsi niechybnie, ilekroć się zbudzi, a zbudzi się niechybnie ilekroć będzie podrażnioną, a nawet uprzejmie pogłaskaną. Przy takich zaś warunkach, któż waży się uspokajać? Kto nie zadrży i o własne nie zatrwoży się zbawienie, wiedząc zwłaszcza, że ani żmii wyrzucić, ani zębów jej wyrwać, ani jadu w nich zniszczyć nie potrafi?
Jeśli zaś namiętność ta dla każdego tak jest niebezpieczną, iż i doczesną i wieczną grozi mu zgubą, to czymże jest ona dla kapłana, co będąc postawiony na świeczniku, by i słowem, i przykładem wiernym przyświecał, z samego już powołania swego ma ściślejszy od innych obowiązek w ślady Boskiego Mistrza wstępować? Dość postawić sobie przed oczy obowiązki kapłana względem Boga, bliźniego i samego siebie, by ujrzeć całą potworność tego występku, co nie tylko zrywa z poświęconej skroni jego anielską koronę, lecz strąca go nadto do sprośnego barłogu rozpusty, gdzie tarza się w kale jak bydlę nieczyste, ze zgrozą nieba i zgorszeniem ziemi.
(Konferencje duchowne, VII. O Nieczystości [fragm.], św. Zygmunt Szczęsny Feliński)